Dzień: [1-2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21]


Bukareszt – Eforie Sud

środa, 13 VIII 2003


Kup sobie bilet! | Bukareszt dostojny | Spowiedź na kartce | W Palatul Voievodal | Narodowe Muzeum Sztuki: czy warto? | Średniowieczne skarby | Malarstwo rumuńskie: nowe doświadczenia | Metro: powiększam swą kolekcję | "To dobre dla Pigmejów!" | Rodzina Florina | Jest dobrze – czuję się świetnie!


Catedra Patriarhala

Kolejna stacja... Co to, już 5:00? Więc jednak udało mi się zdrzemnąć :-) Po chwili dojeżdżamy do Gare Besarabi – muszę przejść na Gare du Nord – to tylko kilkaset metrów. Miasto już nie śpi, a pierwsze wrażenie nie jest zbyt przyjemne – podejrzane typy, żebracy, panienki wracające z nocnej pracy. W dodatku jacyś policjanci za każdym razem, gdy wchodzę na dworzec (a czynię to kilka razy), chcą ode mnie jakiś bilet. W kasie są bilety, kupcie sobie! Początkowo jestem zdezorientowany – personali do Constancy praktycznie nie ma, a ten który jedzie o 23:30, jest na miejscu o 3:15. Nie chcę kolejnej nieprzespanej nocy... Rapidów jest sporo, lecz kosztują 240.000 lei, liczę więc na tańszy mikrobus. Dworzec mikrobusowy mieści się przy Str. Baldovin Parcalabu – bilet kosztuje 180.000 lei. Zostawiam bety na dworcu (50.000, "Your pass, please") i idę zwiedzać.

Kierunek: Parlament – widoczny ponoć nawet z innej galaktyki. Rzeczywiście imponuje swym ogromem – to forteca i pałac w jednym. Można zwiedzać od 10:00, dziękuję, może innym razem.
Szeroka aleja z (nieczynnymi) fontannami prowadzi mnie do placu Unii (Piata Uniri). Stąd już mam dwa kroki do Katedry Patriarhala. Podejrzanie dużo tu wojska w stalowo-szarym moro i z karabinami. Widać, pilnują znajdującego się obok Palatul Patriarhiei. Z tego co zrozumiałem, była to siedziba posłów, a obecnie budynek jest własnością władz kościelnych. To obiekt szczególnej czci dla Rumunów, ale przecież nikt Wawelu ani Jasnej Góry tak nie pilnuje... Wracając do Katedry – w cerkwi trwa akurat msza, ledwo mogę się wcisnąć do środka, ograniczam się do rzutu oka na ciemne i jak zawsze wyfreskowane wnętrze. Samo wejście do kościoła jest ozdobione zgrabnym portalem z kolumnami.Palatul Patriarhiei

Odpoczywam później w chłodku idącym od fontann przy placu Unii. Urocza staruszka tłumaczy mi (5 języków), co ciekawego jest do zwiedzania w stolicy. Zaczynam od maleńkiego kościółka Sf. Ioan wciśniętego między nowsze bloki przy bulwarze Bratienu. Trwa akurat spowiedź. Kobiety (głównie kobiety) z wypisaną na kartce listą grzechów w jednej ręce i zapaloną świeczką w drugiej stoją w kolejce do batiuszki. Pop głośno się modli, odbiera kartkę, gasi świecę i nakrywa stułą pochyloną głowę kobiety. Grzechy odpuszczone.
W kolejnym kościele Sf. Anton po przeciwnej stronie bulwaru zwracają moją uwagę duże ikony pokryte srebrną blachą. Tak na marginesie – cerkwie, te które widziałem, przynajmniej do tej pory, są w miarę podobne do siebie: ciemne, wymalowane postaciami świętych, apostołów i scenami biblijnymi ściany i sufit, często na sklepieniu obrazy Matki Boskiej, mniej lub bardziej ozdobny ikonostas... Świeczki, kadzidło i wierni... Cerkiew Zlatari

Dla urozmaicenia odwiedzam teraz Palatul Voievodal, a raczej to, co z niego pozostało (15.300 lei). Wciąż trwają tu prace konserwatorskie, oglądam rozległe piwnice z rzędami podpierających sklepienia łuków. Przewodnik pokazuje mi najstarszą, XV-wieczną część murów, rzeźnię, kaplicę itd. Krótką chwilę poświęcam na kolekcję współczesnej, niby ludowej ceramiki z ornamentyką charakterystyczną dla poszczególnych regionów Rumunii, jeszcze rzut oka na resztki parteru i pierwszego piętra, i idę dalej. Na rogu Calea Vitorei i Str. Stavropoteos natykam się na kościółek Zlatari. Jest mikroskopijny, ale z jakże pięknym drewnianym ikonostasem. Obok otoczony z trzech stron kolumnadą dziedziniec – urocze miejsce do odpoczynku.

Jest dopiero 10:00, nie jestem niby ograniczony czasem, mam jednak chwilowo dość kontaktów z architekturą sakralną. Czas do otwarcia Narodowego Muzeum Sztuki przy Calea Victorei, spędzam w bibliotece przy internecie. W muzeum kupuję bilet łączony (120.000) obejmujący kolekcję malarstwa europejskiego, rumuńskiego i skarby średniowiecznej sztuki rumuńskiej. Idę bez przekonania, że warto; nie spodziewam się wielkich zbiorów moich ukochanych impresjonistów czy innych znanych europejskich malarzy. I rzeczywiście – pobyt w sali włoskiej (XV–XVII w.) wykorzystuję do odpoczynku – jej największym atutem jest klimatyzacja. Jest tu jakiś Tintoretto, nawet Rafael, ale te dzieła nie robią na mnie wrażenia po skarbach Prado, Luwru, Ufizzi czy Ermitażu. 2 w 1... Odważne! Podobnie z malarstwem hiszpańskim (Witam Szanownego Theotokopoulosa, sorry za ostre słowa poprzednim razem) czy niderlandzkich (Eyck, Hans Memling) i flamandzkim (Pieter Brueghel z serią przedstawiającą pory roku, Jan Brueghel z kwiecistymi martwymi naturami). Urozmaiceniem sal są rzeźby Rodina, wśród nich "Wiek brązu", "Wiosna" i sławny "Pocałunek".
Ożywiam się dopiero przy XIX-wiecznym malarstwie francuskim: drugorzędny Monet, Paul Signac ("Brama – Saint Tropez") i Alfred Sisley ("Kościół w Moret zimą").
Wyjście z tej części muzeum zachwycającymi marmurowymi schodami.

Czas na "Skarby kultury rumuńskiej" – zbiory ikon, szat liturgicznych, fresków, ksiąg, drewnianych elementów architektonicznych itd, itd. Oglądam monstrancje, kadzielnice, stuły... Jest tu ołtarz z monastyru Cotroceni, drewniany ikonostas z kościoła Serban w Bukareszcie, pięknie rzeźbione renesansowe drzwi. Są wspaniałe, wykonane ze srebra i ozdobione szlachetnymi kamieniami krzyże procesyjne, lampy wiszące z misternymi roślinnymi wzorami. Ciężko to wszystko ogarnąć, tyle sal, takie skarby! Chłonę to wszystko mimo zmęczenia, staram się zapamiętać te piękne miniatury w renesansowych inkunabułach, królewskie ikony z Mołdawii i Wołoszczyzny, srebrną biżuterię, XVI-wieczne wotywne panele, tkane złotymi nićmi ornaty i stuły... Muzeum Narodowe: Królewska ikona

I w końcu malarstwo rumuńskie XIX i XX wieczne. Staram się skupić, chociażby na nazwiskach, by później je kojarzyć z tym krajem. A zatem Gheorghe Tattescu i jego scenki rodzajowe, Theodor Amon – również artysta XIX-wieczny, który nawet "załapał się" na impresjonizm, portrety Misu Poppa; Nicolae Grigorescu ze swymi ciemnymi olejami i późniejszymi obrazami impresjonistycznymi. Jego "Cyganka z Gheorgami" bardzo mi się podoba, ale to chyba dlatego, że dziewczyna jest śliczna ;-). Następni – Ivan Andreescu i Stefan Lechion – już nie wzbudzają mojego zainteresowania, podobnie jak współczesne dwudziestowieczne malarstwo rumuńskie. Większą uwagą zaszczycam jedynie kilka rzeźb Dimitrie Pacurea zwłaszcza, te z bardziej "przetworzonymi" postaciami.

Podsumowując, wizyta w muzeum udana, przede wszystkim, ze względu na zbiory sztuki średniowiecznej.

W drodze powrotnej na dworzec nie mogę sobie odmówić przyjemności(?) przejechania się bukareszteńskim metrem (bilet minimum na 2 przejazdy, 2 × 8.000 lei). Wypada nieco nieciekawie po ostatnich doświadczeniach moskiewskich i petersburskich: jest takie jakieś hałaśliwe i powolne (metro dołączyło do mojej skromnej kolekcji obejmującej ponadto Dusseldorf, Paryż, Kassel, Lyon, Monachium , Sztokholm i Antwerpię; żałuję, że nie jeździłem w Pradze i Amsterdamie). Muzeum Narodowe: lampa z XVII w

Bus do Costancy i Mangalii. Ruszamy z półgodzinnym opóźnieniem (komplet!) Ugh... czy w Rumunii mieszkają Pigmeje?! Ledwo żyję ściśnięty między fotelami a dziewczyną co minutę poprawiającą sukienkę bez ramiączek. Wypytuję chłopaka o spokojną, małą miejscowość na wybrzeżu, bez hoteli i ludzi. Poleca Eforie Sud, zwłaszcza że ma tam rodzinę. "You can stay there if you want" Hm... All right. Dan zapisuje mi adres Florina w dzienniczku. Tymczasem droga dłuży się niemiłosiernie – widzę, że będzie trwać dłużej niż rapidem (3–3.5 h). W dodatku wcale nie jedziemy autostradą, lecz wyboistą drogą krajową. Półgodzinny odpoczynek w jakiejś mieścinie. Pasażerowie rzucają się do jednej z 10 pizzerii i cafeterii.
Męczę się. Jestem brudny i spocony. W tureckich autobusach przynajmniej był steward z odświeżaniem ;-) Dalej usiłuję spać na mej cudownej poduszce naszyjnej – gdzie tam! Nie da się. Mam więc możliwość obserwowania szalonych manewrów naszego kierowcy: ścinanie zakrętów w lewo, Palatul Voievodalwyprzedzanie na trzeciego itp... Sądząc po minach współpasażerów w momentach ostrego hamowania, nie wszyscy Rumuni są przyzwyczajeni do takiego stylu jazdy. Na marginesie: nie obserwowałem ze strony rumuńskich kierowców żadnych chamskich zachowań tak, jak to było w Rosji. Samochody często zatrzymywały się na wielopasmowych ulicach, gdy przechodnie wchodzili na jezdnię (nawet nie na pasach).
W Costancy dopłacam 25.000 lei i po chwili wysiadam w Eforie Sud.

Taksówkarz zaproponował mi podwiezienie. Multumesk, przejdę te kilkaset metrów o własnych siłach ;-) Ulica, na której mieszka Florin już się prawie kończyła i zacząłem się zastanawiać, czy aby Dan nie zrobił mi głupiego dowcipu. Ale nie – jest i ten dom. Leciwa babcia potwierdziła, że tu taki mieszka i zwlokła zaspanego Florina z łóżka (pracuje w Służbie Ochrony Wybrzeża – miał pewno nockę). Z pół godziny tłumaczyłem mu, kim jestem, jak się tu znalazłem i czego chcę. Nie wiem, czy go przekonałem. W każdym razie mam wyro a właściwie urządzony jednoosobowy pokoik, kibelek na podwórku i szlauch w ogródku. A zatem: "oprócz błękitnego nieba, nic mi dzisiaj nie potrzeba". Florin zna wiele angielskich słów, więc mniej więcej łapie, co mówię. Ja natomiast tylu rumuńskich słów nie znam. Często milczymy przez dłuższą chwilę, Florin dobiera słowo, ja cierpliwie czekam. Natomiast bez problemów rozmawiam z jego matką – ową leciwą staruszką: ta ani w ząb po angielsku, więc ona do mnie mówi po rumuńsku, ja do niej po polsku, kiwam głową, uśmiecham się i dodaję "multumesk". Spokojne wybrzeże Eforie Sud

Idę zwiedzić miejscowość, chcę zobaczyć morze, a jednocześnie muszę dać czas na ochłonięcie zdezorientowanej rodzinie. Morze Czarne jest puste i równe jak stolnica. W kierunku południowym plaża ciągnie się daleko, kilka łodzi na brzegu, praktycznie pustki. W kierunku Constancy spotykam więcej ludzi, parasoli i leżaków. Jestem więc na skraju miejscowości, tak jak sobie wymarzyłem. Zbiegam z klifowego brzegu, muszelki chrzęszczą pod nogami. Siadam na piasku. Wreszcie tu dotarłem! Czuję się dobrze, bardzo dobrze (hm, kiedy przestanę unikać słowa: szczęśliwy?).
So far so good: były rumuńskie góry, rumuńskie miasta, a teraz jestem nad rumuńskim morzem. A będzie jeszcze Delta i Bukowina!
Właśnie! Mam dylemat: czy ograniczyć tu wypoczynek do minimum i pchać się dalej? Czy pobyczyć się trochę, porozkoszować się trochę wiejsko-sielską i kurortową atmosferą? Poopalać? I druga kwestia: co powie Florin, gdy ochłonie – czy będą mógł tu zostać?
Późnym wieczorem trochę hałasuję w ogródku, urządzając pranie, jakiego Eforie Sud jeszcze nie widziało.


Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej