Kornel: moje podróże - Strona startowa

Dzień: [1] [2] [3] [4] [5]


Bielsko-Biała – Porąbka

sobota, 20 II 2010


Znów na szlaku | Tropiki w Beskidach | Tup tup tup – trach! | Leśne ślady


Bielsko-Biała (Straconka) 9:00 – Gaiki 11:00 – Hrobacza Łąka 13:00 – Porąbka Zapora 15:00 Straconka

I znów jestem na szlaku... Tym razem cel mojej wędrówki nie jest zbyt odległy, lecz wcale niełatwy. Po zeszłorocznym spacerze Głównym Szlakiem Beskidzkim, postanowiłem – nie czekając na wiosnę – przejść się Małym Szlakiem Beskidzkim. Dawno już nie chodziłem po zaśnieżonym szlaku, chciałem więc odświeżyć swe wspomnienia sprzed lat. Oczywiście, równie dobrze mogłem wybrać na tygodniowy zimowy wypad inny fragment Beskidów, choćby rejon Wielkiej Raczy i Pilska. Ale Mały Szlak Beskidzki stanowi pewną zamkniętą całość, wiadomo, skąd – dokąd trzeba przejść, a co najważniejsze – wiedzie on przez te części Beskidów, które omija szlak im. K. Sosnowskiego. Tak więc zdecydowałem się na 137-kilometrową wędrówkę przez Beskid Mały, Makowski i Wyspowy. Kapliczka pod Groniczkami

Długo zastanawiałem się, ile czasu zajmie mi ta droga, wiadomo, że w zimie czas przejścia bardzo zależy od warunków pogodowych i ilości śniegu w górach. Od wielkich styczniowych mrozów minęło trochę czasu, kilka razy sypnęło w całej Polsce śniegiem i, choć temperatura zbliżyła się niebezpiecznie do zera, to nic nie zapowiadało rychłej wiosny. Przyjąłem orientacyjnie, że dzienne odcinki będą dwukrotnie mniejsze niż latem, czyli zamiast trzech dni – nastawiłem się na sześć dni na szlaku. Przez moment istniała możliwość, iż nie będzie to samotna wędrówka, ostatecznie wyruszyłem sam.

Nie mogłem wysiedzieć w autobusie relacji Kraków – Cieszyn. Kierowca – najwyraźniej entuzjasta globalnego ocieplenia – podkręcił ogrzewanie na maksa. Mogło to się podobać hałaśliwej grupie młodzieży z Hiszpanii jadącej do Wisły, lecz pozostali pasażerowie niemal gotowali się. W Bielsku-Białej wita nas mglista i dżdżysta pogoda. Naciągam na głowę kaptur grubej kurtki i biegam po okolicach dworca w poszukiwaniu przystanku podmiejskiego autobusu nr 11. Wściekam się na miejscowych, podających mi błędne lokalizacje. Pot spływa mi po grzbiecie, deszcz zacina po twarzy, czuję się jak w tropikach.
Gałązka W półpustym autobusie dopytuję kierowcę o przystanek, gdzie zaczyna się czerwony szlak w Straconce. Znów się wściekam, bo wywozi mnie aż na pętlę i jeszcze tłumaczy, że początek szlaku jest wyżej. Wrrr! Co za ludzie! Przecież zawsze można odpowiedzieć "nie wiem", żaden wstyd; po co wprowadzać kogoś w błąd? Leśniczy, mieszkający kilkaset metrów poniżej przystanku proponuje mi "skrót" brzegiem jaru. Po kilkudziesięciu metrach poddaję się: nieprzetarta ścieżka o 40-stopniowym nachyleniu nie jest dobrym rozwiązaniem. Schodzę do ośrodka zdrowia i tu, jak Pan Bóg przykazał, zaczynam swoją wędrówkę czerwonym szlakiem. Jest godzina 9:00.

Pierwsze wzniesienie to Czupel (654 m n.p.m.), ścieżka ostro pnie się do góry. Idzie się ciężko. Śnieg jest zmrożony na powierzchni, lecz pod spodem puszysty. Wygląda to tak: kilka kroków: tup tup tup i trach! zapadam się po kolana. Tup tup i trach! Znowu! Staram się stąpać delikatnie niczym nartnik po wodzie. Czasem wydaje się, że śnieg wytrzyma pod moim ciężarem, lecz gdy podnoszę drugą nogę – zapadam się. Taka to zabawa. W dodatku czuję, że przesadziłem z ilością rzeczy w plecaku i na sobie. Ale jakoś nie dowierzałem prorokom ocieplenia. W każdym razie będę musiał zredukować swój ciężar. Buczyna

W lesie cichutko. Ptaki zamilkły, deszcz zagonił zwierzęta do ich kryjówek. Mgła spowija Beskidy, nie nacieszę się dziś widokami. Po dwóch godzinach dochodzę do Gaików, 808 m n.p.m., chwila wytchnienia z kubkiem gorącej herbaty w ręku. Wiatr i marznąca mżawka wciskająca swe lodowe igiełki pod kołnierz, zmuszają mnie do dalszej drogi. Gdzieś w okolicach Kopców spotykam grupkę porządnie wyekwipowanych turystów. Będą to jedyne osoby spotkane dziś na szlaku. Sądząc po śladach, mam wrażenie, że niewiele osób kręciło się tu ostatnio. Mijam Groniczki (839 m n.p.m.) i schodzę na przełęcz z oblepioną śniegiem kapliczką. Tu znajduje się skrzyżowania szlaków. Mam ze sobą tylko skserowane fragmenty map i to dość starych (a nawet zeszłowiecznych!) więc kolor innych bocznych szlaków za każdym razem jest dla mnie niespodzianką ;-) Tu akurat trafiam na czarny szlak prowadzący do Lipnika. Teraz wspinaczka na Hrobaczą Łąkę. Z mgły wyłania się stalowa konstrukcja dużego krzyża papieskiego. Ciekawe, czy w referendum okoliczni mieszkańcy woleliby zrzucić się na nowe chodniki we wsi, czy na budowę krzyża. Ja w każdym razie jestem zadowolony z tej budowy, gdyż jest podpisana i wiem, gdzie jestem! Gronostaj

Dalsza droga, choć zasadniczo w dół, jest również uciążliwa. Szlakiem przejechał skuter śnieżny pracowicie mieląc zmrożoną wierzchnią warstwę. Szlaku więc nie zgubię, lecz zapadam się w śniegu jeszcze częściej i głębiej. Początkowo, w najbardziej optymistycznych wizjach, nastawiałem się na dotarcie do Chatki pod Potrójną. Naiwniak. Mój nowy plan zakłada dotarcie do Porąbki ;-)

Na stokach Bujakowskiego Gronia (749 m n.p.m.) jakby zaciszniej, wiatr ustał. Las tu mieszany, na buczynie smętnie zwisają przyprószone śniegiem zeszłoroczne liście. Czasem spod śniegu wyjrzy zasuszona paproć. Odpoczywam siadając wprost na śniegu. Po raz pierwszy mam na sobie nieprzemakalne (i ciepłe) gacie i okoliczność tę staram się często wykorzystywać ;-) Jeszcze długa prosta ścieżka trawersująca zbocze przez sosnowy las. Do tropów szaraka kicającego wzdłuż szlaku przybywają moje niekształtne i głębokie ślady. Ale co to? Na zaspie ślady czterech nóżek i ogonka niewielkiego drapieżnika. Na kunę są za małe, na myszkę - zdecydowanie za duże. Coś łasicowatego. Ani chybi - gronostaj. Hm, powinienem był się poduczyć z identyfikacji śladów. Te najważniejsze: tropy niedźwiedzia - mam opanowane.
Porąbka - zapora Pół godziny później słyszę już szum samochodów, dochodzę do Porąbki. Kilometr dalej Sołę przegradza pomalowana na żółto zapora. Jest 15:00, na dziś to koniec wędrówki szlakiem.

Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej