Dzień: [1-2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21-22]


Arhus – Fredericia – Odense

niedziela, 18 VII 1993


Lipa | Biegam po Frederici | Dom H.Ch.Andersena | Gdzie nocować?


Arhus – teatrNazajutrz, 18 VII 1993, byliśmy w Arhus. Było to bardzo ładne, miłe miasteczko, ale muzeum o zniewalająco nowoczesnej konstrukcji okazało się lipą. Za to śliczny i kolorowy był budynek teatru. Ratusz – z zewnątrz rzeczywiście nowoczesny, ale żeby od razu kontrowersyjny? (To jest przewodnik, czy reklamówka?)

Chyba każdego chłopaka pociągają zamki, warownie, starożytne mury; miejsca, gdzie można wleźć wysoko lub wczołgać się do jakiegoś zakamarka. Jeżeli w przewodniku przeczytałem o wałach obronnych otaczających Fredericię, to jasne dla mnie było, że powinienem zwiedzić to miasto. Rzeczywistość była bardziej skomplikowana: byliśmy obydwoje już bardzo zmęczeni, zwłaszcza tym ostatnim uganianiem się za czerwonym budynkiem – symbolem nowoczesnej duńskiej architektury, a który okazał się zwyczajnym żółtym pawilonem. Tak więc, uzgodniwszy z Królewną (owszem) samotny spacer (bieg) z dworca w Fredericii do centrum i z powrotem, udałem się w kierunku owych obwałowań. Nie zrobiły one na mnie większego wrażenia, zapewne przez fakt, że były to wały ziemne a nie mury, ale cóż – pstryknąłem jedno ujęcie, drugie z pomnikiem i... marszobieg do Królewny. Fredericia – Landsoldaten Po drodze z przyjemnością spoglądałem na miejscowy cmentarz: trawka, kępy kwiatków, kamienie nagrobne, a wszystko okolone 30-centymetrowym bukszpanowym żywopłotem. Cmentarz przypominał mi raczej ogrody francuskie...

W Odense Sylwia była już wyraźnie zmęczona: Fiońskie Muzeum Sztuki przelecieliśmy prawie w tym samym tempie (malarstwo współczesne abstrakcyjne duńskie, trochę XIX wieku, ikony). Znacznie ciekawszy wydał się nam Dom Dzieciństwa Hansa Christiana Andersena, gdzie w skład skromnego wyposażenia oprócz pieca wchodziła staruszka wypowiadająca swoje pięć zdań o pisarzu w wybranym języku.

Odense – Radhus Bez większych przeszkód przekroczyliśmy Wielki Bełt i, uważnie obserwując krajobraz, zaczęliśmy wyszukiwać większego skupienia lasów. Niestety, pociąg nie zatrzymał się na upatrzonej stacyjce, zaryzykowaliśmy więc rekonesans na przedmieściach Ringsted.
Przedmieście okazało się wyjątkowo rozległe, zamiłowanie Duńczyków do ochrony środowiska – mizerne, plecaki niecodziennie ciężkie a odporność na stres – niewielka. Reasumując – pożarliśmy się (poczubiliśmy się) o prywatność Duńczyków i miejsce noclegu.
Pod przewodnictwem Sylwii wróciliśmy do "upatrzonej" miejscowości na szlaku kolejowym z Odense, gdzie, po dłuższym milczeniu na stacji, ruszyliśmy do lasu i ponaglani przez padający deszczyk czym prędzej rozbiliśmy namiot. O kiepskich humorach najlepiej niech świadczy to, że nie chciało się nam nawet zagotować herbaty.


Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej