Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13]


Abha – Rijad

środa, 15 III 2023


I znów upały! | Saudyjczyk próbuje mnie naciągnąć | W mieszkaniu hosta | Oglądamy zbiory w forcie Masmak | W hinduskiej restauracji | Muzeum Narodowe: solidna porcja sztuki | Rozmowa o imigrantach | Suman pracuje | Co za burdel!


Rijad: fort Masmak

Parę ostatnich godzin przed lotem spędzam w hali odlotów. Przy okienku dowiaduję się, że moja odprawa online jest wystarczająca, mogę iść do bramki. Trochę się stresowałem, bo na bilecie mam tylko jedno imię, a w paszporcie – dwa. Najciekawsze dla mnie następuje za chwilę. Nikt przy wejściu na pokład nie sprawdza dokumentów tożsamości. Ani mojego paszportu, ani dokumentów innych pasażerów! Wystarczy pokazać kartę pokładową w komórce.

Lot trwa półtorej godziny i przebiega bez żadnych szczególnych wydarzeń. Krajobraz wokół Rijadu pustynny, surowy. Rijad wita mnie 25-stopniowym upałem. Nie jest najgorzej, w lecie temperatury sięgają 44 °C. Przebieram się, zrzucając niepotrzebne ubrania i upychając je w plecaku. Zanim opuszczę parking i znajdę się poza bramą wjazdową, zdarza się typowa sytuacja z miejscowymi. Oto przede mną, jak okiem sięgnąć, parkingi wypełnione tysiącami samochodów. Ciężko się zorientować, gdzie jest wyjazd z lotniska, a tam właśnie chcę się udać. Zaczepiam młodego Saudyjczyka ciągnącego walizkę i pytam o wyjazd z lotniska. Rozgląda się wokół, jakby tu był pierwszy raz, a przecież przed chwilą przyjechał samochodem.
– Gdzie masz samochód? – pyta się mnie.
– Nie mam samochodu, chciałbym tylko wiedzieć, gdzie jest wyjazd z lotniska.
– Tam jest taxi – pokazuje mi drogę do hali przylotów.
Ręce opadają, a nogi się uginają. Odpuszczam.
– To było proste pytanie! – rzucam mu jeszcze na odchodne.
Po chwili odnajduję drogowskaz i ustawiam się na stopa za bramą wjazdową. Czeka mnie teraz bardzo traumatyczna sytuacja z facetem, który chciał na mnie zarobić. Ale po kolei. Fort Masmak - handżary

Przez 15 minut trzymam kciuk uniesiony do góry, ale nikt z przejeżdżających nie reaguje. W końcu zatrzymuje się samochód.
– Jedziesz do Rijadu? – pytam.
– Tak – kiwa głową.
– Weźmiesz mnie za darmo, for free?
Kiwa głową i coś tam odpowiada.
– Sorry, ja nie mówię po arabsku, ale czy weźmiesz mnie za darmo?
Na wszelki wypadek pokazuję mu tekst w translatorze po arabsku.
– Yes – facet kiwa głową.
Okej, jedziemy. Coś tam mu opowiadam o swojej podróży, ale Arab, że tak powiem, nie za bardzo kapuje.
– Place, place!
Pokazuję mu miejsce na mapie, ale facet nie za bardzo ją rozumie. Poddaję się.
– Gdziekolwiek mnie w mieście wysadzisz, będzie dobrze.
Piszę mu to, używając translatora w komórce, ale on w ogóle, jak gdyby, nie kuma czaczy. Podjeżdża na stację benzynową, szuka angielskojęzycznego faceta. Tłumaczę, że jadę do miasta. Że spytałem, czy mnie weźmie za darmo i że może mnie wysadzić gdziekolwiek. Ok, jedziemy dalej. Pokazuję mu kartkę z Krakowa, mówię, że to moje miasto i że to gift dla niego. Cały czas sprawdzam położenie na GPS, i gdy jesteśmy w pobliżu domu hosta, mówię, że tu już może mnie wysadzić. Kierowca pokazuje gestem, żebym poczekał chwileczkę. Myślę sobie: pewno chce się zatrzymać tam, gdzie mu wygodnie, może chce zjechać w boczną uliczkę. Ale nie. Jedziemy dalej. Denerwuje się, bo coraz bardziej oddalam się od celu.
– Hej, ale to jest w tamtym kierunku!
On znów, żeby poczekać i tak przejeżdżamy jeszcze ze dwa kilometry. Jestem coraz bardziej wściekły, będę musiał drałować z powrotem. Saudyjczyk w końcu zatrzymuje się w okolicy Al Batah. Widzę tutaj sporo taksówek, a facet mówi:
poczekaj i zaczyna wpisywać na kartce kwotę 100, a potem 150 SAR. To już mi się zdecydowanie nie podoba. Otwieram drzwi.
– Sorry, ale umawialiśmy się, że jadę za darmo. Mówiłem, że jadę za darmo, ty powiedziałeś tak.
Tamten zaczyna coś pieprzyć o policji i żebym zamknął drzwi. Nie ma mowy.
– Gdybym chciał jechać taksówką, to tam było dużo taksówek! – wrzeszczę na niego – Gdybym chciał Ubera, to bym wziął Ubera, ale ja stałem na stopie. Ty rozumiesz ten znak? – pokazuję kciuk – To znaczy autostop!
Wysiadam z samochodu i wchodzę do pierwszej lepszej bramy centrum handlowego. Przychodzę na drugą stronę i znikam w tłumie. Na szczęście gościu mnie nie ściga, ale dla pewności po przejściu kilkuset metrów przebieram koszulkę i potem już szybkim krokiem idę w stronę domu Sumana, mojego hosta. Rijad: fort Masmak

Dzielnica pakistańsko-hinduska. Sklepiki i knajpki prowadzone przez imigrantów. Pod wskazaną lokalizacją pytam w sklepie o Sumana. Okazuje się, że ma knajpę w sąsiednim budynku, a mieszka na piętrze. W lokalu Sumana nie ma.
– Przyjdzie za chwilę, siadaj przy stoliku – mówi jeden z pracowników i przynosi mi za chwilę wodę.
W końcu Suman pojawia się, wita się ze mną i… wraca do swej pracy: zwraca obsłudze uwagę na śmieci na podłodze, wydaje dyspozycje kucharzom, podejmuje rozmowę z dostawcą towaru, który się tu znikąd pojawił. Dopiero potem wraca do mnie, siada.
– Zjesz śniadanie?
– Dziękuję, nie trzeba, nie jestem głodny…
– Nie trzeba, ale zjesz. Nie odmawiaj – mówi Suman i coś woła do obsługi.
Mój host komunikuje się z pracownikami po bengalsku – pochodzi z Bangladeszu. Przynoszą mi chlebek, talerz z fasolą w sosiku, później słodki deser.
– To typowe danie bangladeskie – host podaje mi lokalną, trudną do zapamiętania nazwę.
Opowiadam mu o mojej podróży, ale odnoszę wrażenie, że mało go to interesuje. Często odwraca się i zamienia parę słów z innymi. Nie dziwię się – w końcu jest w pracy. Z krótkiej rozmowy wynika, że Suman pochodzi z Bangladeszu, rodziny tu nie sprowadził, są z tym jakieś problemy. W każdym razie mieszka sam. A w ogóle to radzi sobie tutaj chyba nieźle. Jest dosyć zasadniczy i twardy w negocjacjach, co widziałem przed chwilą, gdy spławił dostawcę ("miał złe ceny"). Gdy ma jakiś plan, to stara się go realizować i niekoniecznie liczy się z tym, co inny chciałby zrobić.
– Teraz pójdziemy do mieszkania, potem pojedziemy do fortu i muzeum, a w międzyczasie zjemy obiad – układa dla mnie plan dnia.
Mieszkanie hosta jest na drugim piętrze. Trafiam do zagraconego pokoju Sumana.
– Tu będziesz spać, możesz sobie wziąć ten koc.
Dobrze, że mam ze sobą swój śpiwór bieliźniany, nic nie wskazuje na to, by używało się tu pościeli.
W pokoju na podłodze leży pełno różnych rzeczy: czajnik, ładowarki, kartony z produktami spożywczymi, kosmetyki. Na komódce setki rzeczy przydatnych na teraz i w przyszłości. Pod ścianą stosy ubrań, na szafie kartony z butami. Suman wraca z łazienki ubrany tylko w lingi – bangladeską odmianę sarongu – i zaczyna smarować swój tors jakimiś wonnymi kremami.
– Pójdę do łazienki, odświeżę się – mówię, biorę rzeczy do przebrania i ręcznik.
Łazienka przywołuje moje wspomnienia z Indii. Powiedzieć, że nie jest tu zbyt czysto, to za mało. Powiedzieć, że brak tu ręki kobiecej to za mało. Tu w ogóle brak jakiejkolwiek ręki! Ale jest woda, biorę prysznic i wracam do pokoju. Suman zbiera się do wyjścia. Przymierza jedną koszulę, potem drugą, trzecią… Tylko się cieszyć, że tak dba o swój wygląd. Ale w ogóle to jest sympatyczny. Rijad: muzeum narodowe

Najpierw bierzemy taksówkę, jedziemy według taksometru. Patrzę na cennik naklejony na szybę. Niby jest 2,10 SAR za złamanie chorągiewki i 1,60 SAR za każdy kilometr, ale taksometr jakoś inaczej pokazuje. W każdym razie podjeżdżamy za jakieś 20 riali na miejsce. Fort jednak jest otwarty mimo moich obaw wynikających z informacji zawartych w starym LP.

Chociaż na pierwszy rzut oka fort Masmak przypomina inne obiekty tego typu, jakie widziałem Omanie, Iranie i tu Arabii Saudyjskiej, to z miejsca wpada mi w oko. Masywna sylwetka z wysokimi murami pozbawionymi okien i narożnymi 18-metrowymi stożkowatymi wieżami wygląda dostojnie, ale i groźnie. Odnosi się wrażenie, że za murami fortu jest zupełnie inny, izolowany od zewnętrznego, świat. Fort, budowany dla księcia Abdurrahmana ibn Sulaimana AlDabaana przez 30 lat został ukończony w 1865 roku. Długo mieszkańcy fortu-pałacu nie cieszyli się spokojem: w 1902 podczas wojny o zjednoczenie Arabii Saudyjskiej, emir Abdulaziz ibn Saud Al Saud dokonał brawurowego ataku na fort. To wydarzenie jest uznawane za punkt zwrotny w historii królestwa Saudów. Z tego czasu pochodzi opowieść o tym, jak jeden z 63 napastników rzucił włócznią w drzwi wejściowe z taką siłą, że jej grot do dziś tam tkwi. Można go zobaczyć wbitego w drewno palmowe, z którego zrobiono al-Khokha – niewielkie drzwi w bramie umożliwiające wejście osób bez konieczności otwierania tej ostatniej.

Wchodzę za Sumanem do środka – wstęp i tu jest darmowy. Zaczynamy systematyczne zwiedzanie. Na początek mamy majlis – duże pomieszczenie służące do przyjmowania gości, odpoczynku i rozmów. Sufit sali wsparty jest kilkoma prostymi kolumnami, a w południowej ścianie znajdują się niewielkie trójkątne otwory wentylacyjne. Dalej zwiedzamy kolejne sale wystawowe w pokojach wokół niewielkiego dziedzińca. W przeciwieństwie do fortu w Nadżranie jest tu dużo eksponatów. Oglądam przepiękne kadzielnice, broń sieczną z arabskimi handżarami (khanjars) na czele. Sporo tu artefaktów z początku XX wieku stanowiących wyposażenie pałacu. Uwagę moją zwraca metalowy kałamarz z piórem. Jest również kolekcja strojów z minionej epoki, także końskie akcesoria łącznie z ozdobnymi siodłami. Cóż, jeździectwo od wieków należy do tradycji arabskiej.
– Wiesz, co to jest? – pyta podstępnie Suman wskazując jeden z eksponatów.
– Końskie siodło!
– Tak, siodło, ale dla wielbłąda – wyjaśnia.
Fatycznie: jest dłuższe i ma dwa kołki do przytrzymywania się.
Zaglądamy do lokalnego meczetu, także do niezbyt ciekawego bayt al-mal (skarbca), zerkamy na studnię wydrążoną na dziedzińcu i zatrzymujemy się przed wielkim cynowym talerzem.
– Na nim serwowano posiłek dla całej rodziny – opowiada mój host.
W kolejnej sali znajduję coś bardziej mnie interesującego: formę do wyrobu glinianych cegieł. To drewniana ramka, którą wypełniano materiałem adobe. Przypomina mi się, że widziałem kiedyś w Chinach wyrób takich cegieł. W pałacu sporo tablic informacyjnych i czarno-białych fotografii przedstawiających stary Rijad i ówczesnych władców. Na ścianie wiszą "złote myśli" króla Abd al-Azisa. Jedna z nich brzmi:

Podbiłem ten kraj najpierw dzięki boskiej łasce, potem dzięki arabskiej moralności.
Wszyscy moi obywatele to żołnierze; razem maszerujemy jako jedność.
Nigdy nie uważam się za ich przełożonego.

W kolejnej sali na zdjęciach rodzina królewska.
– Zauważyłem, że wszyscy królowie i książęta noszą brody – zwracam się do Sumana – to był lub jest jakiś wymóg?
– Nie jestem pewien. Może taka moda była.
Wszystko jedno. Zmierzamy ku wyjściu. Zatrzymuję się jeszcze przy kilku przepięknych drewnianych drzwiach i okiennicach. Są kolorowe, z bogatymi geometrycznymi wzorami, a dodatkowo zabezpieczone oryginalnymi skoblami.
I to by było na tyle. Bez wątpienia warto było tu przyjść, chociaż wnętrza nie są olśniewające. Rijad: muzeum narodowe

– Pójdziemy teraz do bardzo dobrej hinduskiej restauracji – zapowiada mój host.
Knajpa jest niedaleko. Wewnątrz mnóstwo imigrantów, ale jest w miarę czysto i w ogóle kulturalnie.
Zamawia Suman upewniwszy się, że nie jestem wegetarianinem.
– Let me pay! – chciałbym jakoś się zrewanżować za dotychczasową opiekę.
– It's out of the question. You’re my guest! – Suman przeczy głową.
– Naprawdę chciałbym zapłacić…
– Nie, nie. Ja jestem gospodarzem, jestem w swoim mieście.
Ustępuję. Może będzie inna okazja. Ryż jest kolorowy. Część ugotowana została z kurkumą i wymieszana z białym ryżem. Specyficzny zapach zawdzięcza dosypanym goździkom.
– Co to jest to pomarańczowe? – pytam, wskazując mikroskopijne kawałki w ryżu – czy to marchewka?
Suman potwierdza. Kurczak jest w sosie pikantnym, do tego sałatka. Potem dostajemy talerz z ogórkami, jemy korzystając ze wspólnego talerza i biorąc po kawałku dla siebie. Suman płaci za obiad, w porządku. Zobaczymy, jak będzie jutro. Mam nadzieję, że nie będę mieć takich trudnych sytuacji z hostem. Zrobię całodzienną wycieczkę i wrócę wieczorem. Wychodzimy.

Kolejny przystanek to nieodległe muzeum narodowe (National Museum of Saudi Arabia). Wbrew temu, co można wyczytać w sieci, jest darmowe. Zgromadzono tu kolekcję przedmiotów przedstawiającą historię wszystkich cywilizacji, jakie tu istniały przez wieki aż do XX wieku. Najwięcej eksponatów jest XIX-wiecznych, ale też było sporo replik: odtworzone fragmenty umocnień, ołtarze, niektóre petroglify – to wszystko niestety było replikami.
To, co mi się spodobało zaraz po wejściu do środka, to szkielet olbrzymiego słonia.
– Jedzenie dla całej rodziny na rok! – oceniam.
Obok – półmetrowy meteoryt znaleziony w 1932 roku pustyni w Pustym Kwartale. Łupnął w ziemię jakieś 400 lat temu, strasząc ludzi i wielbłądy na całym Półwyspie Arabskim. Spodobały mi się petroglify przedstawiające zwierzęta i ludzkie ręce. Ale znów nie jestem pewien, czy były oryginalne, w każdym razie te ryty mi się bardzo podobały. Znajduje się tu również kolekcja bloków kamiennych z wyrytymi inskrypcjami w języku południowoarabskim – podobnymi do tych, które widziałem w Nadżranie. Są wśród nich preislamskie stele nagrobne. Tu napisy są dłuższe, wielowierszowe, można więc przyjrzeć się bustrofedonowi. Inne płyty pokryte są dużo późniejszym pismem kufickim – używanym zwykle do zapisu cytatów z Koranu i architektonicznych ozdób. Rijad: muzeum narodowe

Przystajemy przed płytą ze starożytną inskrypcją. Znaki zupełnie nie przypominają alfabetu arabskiego. Pytam Sumana, czy może to przeczytać. Kręci głową.
– To na pewno jest o wężu – mówię, pokazując mu jeden z hieroglifów w kształcie zawijasa.
Śmiejemy się. Ale na poważnie, jest to sławna nabatejska inskrypcja Raqqosh. To właśnie od Nabatejczyków – tych, którzy w III wieku p.n.e. zbudowali swe państwo na terenie południowej Jordanii – Arabowie zaczerpnęli swe pismo. Ich stolica, Petra, kwitła przez ponad pięć wieków, będąc ważnym centrum handlowym dla karawan wędrujących z Morza Śródziemnego przez Al-Ula i Mekkę (lub okrężnie przez Dolinę Eufratu i Al-Hira) do Saby w Jemenie i z powrotem. I chociaż królestwo Nabatejczyków zniknęło na początku II wieku naszej ery, to ich pismo zostało wykorzystane i zaadaptowane przez Arabów mieszkających na dalekiej północy półwyspu. W ciągu trzech stuleci nabatejskie litery zaokrągliły się, wypiękniały i osiągnęły swą dojrzałą formę w wiekach średnich. Inna rzecz, że Nabatejczycy "pożyczyli" alfabet od… Aramejczyków. Ale to już inna historia…

W muzeum znajduje się skromna kolekcja wyrobów ze złota i biżuterii z półszlachetnych kamieni.
– To mnie zawsze zdumiewa – zwracam się do mojego hosta – że wiele cywilizacji już wytwarzało takie piękne rzeczy, podczas gdy w Polsce (a dokładniej na terenach ziem polskich) ówczesne plemiona prasłowiańskie żyły bardzo prymitywnie…

Dużo miejsca jest poświęcone historii współczesnej. Jest trochę makiet miast oraz zdjęć przedstawiających stary Rijad oraz Ad-Dirijję. W kilku salach wiszą fotografie kolejnych emirów i sułtanów poczynając od początku XX wieku. Przedstawiają ich w różnych pozach, w otoczeniu rodziny i innych dostojników. Praktycznie nie było malowanych portretów. Jedyny, który widziałem, był dosyć starym wizerunkiem ukazującym dwóch mężczyzn – zapewne sprzed okresu ikonoklazmu muzułmańskiego (ok. VIII wieku n.e.). Różnica kulturowa jest znaczna – w europejskim muzeach jest bardzo dużo obrazów przedstawiających świętych, portrety władców, sceny biblijne i rodzajowe. Tu oczywiście z przedstawieniem ludzi jest inaczej. Koran, jak wiadomo, choć bezpośrednio nie zabrania malowania ludzi, to daje przesłanki dla późniejszej nieufności muzułmanów wobec obrazów. Sprzeciw wobec idolom (asnam), czyli przedstawieniom, którym oddaje się boską cześć, rozwinął się dość szybko po narodzinach islamu. Czy krytyka kultu obrazów prowadzącego do bałwochwalstwa (szirk), jest słuszna? Z pewnością mogą sobie na to pytanie odpowiedzieć Polacy uważnie rozglądając się wokół. Rijad: muzeum narodowe

Znów się rozpadało, deszcz więc musieliśmy przeczekać w budynku. Podejmuję wątek relacji społecznych.
– Jaki jest stosunek Saudyjczyków do imigrantów? – pytam Sumana.
Widzę, że zastanawia się, co odpowiedzieć.
– Wiesz – ciągnę – ja nigdy nie chciałem wyjeżdżać do pracy za granicę, bo tam zawsze byłbym obywatelem drugiej kategorii.
– Tak, rozumiem, co masz na myśli.
Mój host podkreśla, że jest tutaj biznesmenem. Jest – w domyśle – inaczej traktowany przez Saudyjczyków. Próbuje coś tłumaczyć, ale bardzo mętnie. Ja wiem, że trudne było pytanie, w każdym razie widzę, że jest tu z tym jakiś problem. Wśród imigrantów najwięcej jest tych z dalekiej Azji. Tworzą mniejszości pakistańskie, bangladeskie, hinduskie, filipińskie lub indonezyjskie. Myślę, że przedstawiciele tych nacji są inaczej traktowani niż imigranci arabscy, powiedzmy z Egiptu czy też Jemenu, którzy również są tu obecni, choć nie tak widoczni.
Przechodzimy przez dzielnicę pakistańską. Na ulicy praktycznie nie ma Arabów, wokół mnóstwo małych sklepików i knajpek.
– Tutaj się chodzi na tanie jedzenie. – mówi Suman.
Mój host ma wielu znajomych w tej dzielnicy. Rozmawia z jednym gościem, potem wita się z drugim, wstępujemy do sklepu spożywczego na następną pogaduszkę lub by załatwić jakiś interes. Może zamawia towar do swojej knajpy, trudno powiedzieć, bo rozmowa jest prowadzona w języku bengali.
– Jutro będę chciał podjechać do Dirijja, to miejscowości pod Rijadem – mówię hostowi – Nie wiem, ile mi to zajmie czasu, nie masz, co się mną przejmować.
Nie komentuje. Ciężko mi się dogadać z Sumanem. Nie wiem, jakie ma plany na spędzanie czasu, jak ma wyglądać jego dzień, jakie są jego plany w stosunku do mnie. Ja stawiam sprawę prosto: nie chcę sprawiać nikomu kłopotu, możemy robić coś razem, możemy osobno. Jak masz jakieś swoje plany to po prostu realizuj, a jeżeli chcesz pogadać – możemy wieczorem albo gdy będziesz miał czas. Ja w każdym razie jestem chętny do rozmów.

Suman mówi, że musimy gdzieś tam podjechać. Nie za bardzo rozumiem, gdzie, nie tłumaczy mi. Nie łapiemy taksówki, lecz biegniemy za autobusem. Suman ma kartę wieloprzejazdową i chce skasować za siebie i za mnie, ale kierowca mówi, że to jest niezgodne z prawem. W związku z tym Suman kupuje dodatkową kartę za 10 dirhamów i kasuje za mnie. Nie wiem, ile kosztuje pojedynczy przejazd, ale zdaje się niewiele. Liczę na to, że jakoś to sobie jutro wszystko zorganizuję. Jedziemy w kierunku centrum. A w autobusie zabawna sytuacja. Mój host spotyka znajomego, podejmuje z nim rozmowę, a jakiś inny obcy mężczyzna zaczyna się dopytywać o mnie, interesuje go, czy jestem muzułmaninem. Potem stwierdza, że muszę dużo poczytać o islamie. Suman próbuje uciąć tę rozmowę, mówiąc, że jestem turystą i interesuje się tylko zwiedzaniem. Najwyraźniej nie chce mnie wprowadzać w zakłopotanie albo woli uniknąć dyskusji niepoprawnych politycznie. Miejscowi wypytują mnie cały czas o różne rzeczy. Chociaż autobus jest przepełniony, proponują żebym sobie usiadł, chcą ustąpić mi miejsca.

Utknęliśmy w korku, poruszamy się z prędkością 5 kilometrów na godzinę, niecierpliwimy się, bo robi się późno. Wysiadamy z autobusu i idziemy dalej na piechotę. Przechodzimy szybkim krokiem parę przecznic i znikamy w wielkim budynku. Na drugim piętrze Suman otwiera drzwi od swojego sklepu z komputerami.
– To twój drugi biznes? – bardziej stwierdzam, niż pytam.
– Jeden z biznesów – przytakuje chłopak i znika na zapleczu.
Rozglądam się z ciekawością. Widzę, że sprzęt jest nowoczesny, modny. Obudowy komputerów stacjonarnych są przezroczyste z migającym podświetleniem.
– Chcesz kawę? – dobiega mnie z zaplecza.
– Tak, poproszę. Bez cukru.
Suman siada przy laptopie, musi popracować lub coś posprawdzać. Ja sączę kawę i się trochę nudzę. W chwili przerwy proszę hosta o wydrukowanie karty pokładowej, ponieważ rzekomo Wizz Air na lotnisku w Rijadzie nie obsługuje tych w komórce (co się okaże nieprawdą). W sklepie zjawia się jakiś chłopak, może pracownik, może znajomy. Rozmawiają.
– To nam zajmie pół godziny – zwraca się do mnie Suman.
– Przejdę się – oświadczam i wychodzę.
Na zewnątrz okazuje się, że sklepów z elektroniką tu więcej. Tak naprawdę to znajduję się w gigantycznym centrum ze sprzętem elektronicznym i komputerowym. Sklepików z iPhonami, z iPadami i ze sprzętem Microsoftu są tu dziesiątki na kilku piętrach. Opuszczam budynek na chwilę i idę pofotografować nocne miasto.

Architektura w tej dzielnicy nie jest zbyt zachwycająca, dochodzę do dużej arterii przecinającej miasto z północy na południe. Po 10 pasach powoli przesuwają się tysiące samochodów. Wieczorny korek w Rijadzie. Wracam do sklepu. Suman kończy załatwiać swoje sprawy, czas na powrót do domu. Podjeżdżamy płatną okazją. Rijad: muzeum narodowe

– Wychodzę – oświadcza Suman wieczorem i znika. Dobrze. Mam chwilę dla siebie. Sprawdzam wiadomości, kasuję mniej udane zdjęcia. Próbuję zlokalizować zabytki w Derijji i obmyślić trasę do przejścia na jutro. Wstępnie pakuję się. Piorę koszulkę i skarpetki. Może wyschną do jutra w tej ciemnicy bez okna. Pokój, ja wspomniałem, przypomina jakieś składowisko rupieci. Bałagan jest większy niż w honduraskim slamsie, gdzie spałem parę lat temu. Na podłodze walają się jakieś przypadkowe rzeczy, stosy ubrań piętrzą się na kupie, reszta wisi na gwoździach wbitych w ścianę. Na szafie kartony z butami, na biurku jedzenie, kosmetyki i inne dziwne przedmioty. Zresztą tak wygląda całe mieszkanie łącznie z brudną kuchnią. Ale największy syf jest w łazience. Kafelki, ongiś białe, oblepione są brudem, spod którego wypełzają żółte plamy farby po malowaniu ścian. Toaletowe akcesoria pod zapaćkanym lustrem pokryte są warstwą kurzu. O umywalce i rozwalonym sedesie nie wspomnę. Nie rozumiem, jak można zapraszać kogoś do takiego domu.

Biorę prysznic. O dziwo, jest ciepła woda.

22:00, kładę się do spania. Zastanawiam się, kiedy wróci Suman i gdzie będzie spał, skoro wskazał mi swoje łóżko. To był ciężki dzień. Cały czas mam w pamięci poranną sytuację z tym kierowcą, który udawał na koniec taksówkarza. Mam nadzieję, że uda mi się normalnie wyjechać z kraju.

Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej