Dzień: [1-2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25] [26] [27] [28]
To była długa droga... | Tyle się działo!
Zanim opuścimy nasz hotel, muszę jeszcze zrobić szybkie zakupy w pobliskim markecie. O godzinie 11:35 mamy samolot do Krakowa, a nie chcielibyśmy umrzeć z głodu w ostatnim momencie. Zjadamy śniadanie, pakujemy trochę kanapek na drogę i spod dworca jedziemy na "amerykańskie" lotnisko – CIA. Ciampino położone jest zaledwie 15 kilometrów od centrum przy drodze do Castel Gandolfo i jeziora Albano, nad którym kiedyś spałem. Po 30 minutach jesteśmy na lotnisku, Cecile kupuje jeszcze dla bliskich ciastka. Teraz dwie godziny lotu Ryanairem do Krakowa, Balice, autobus 208 i jestem w domu.
To koniec naszej meksykańskiej „epopei”. Wyjazd trwał prawie miesiąc, z tego na miejscu, w Meksyku, spędziliśmy 18 dni. Droga do Meksyku przez Niemcy, Francję, Włochy i Kanadę zajęła nam 6 dni, a powrót przez Kanadę i Włochy – kolejne trzy dni. W najmniejszym stopniu tego nie żałuję, nie traktuję tych dni jako „straconych”, wręcz przeciwnie: bardzo się cieszę z poznania „po drodze” nowych miejsc. Gdy sięgam pamięcią wstecz do moich podróży z ery „trampingów lądowych”, to wiem, jak zapadają mi w pamięci różne sytuacje i przygody w drodze na miejsce. Przecież do Chin jechałem 10 dni, a do Iranu 6 dni! Niektórzy utrzymują, że podczas podróży liczy się właściwie tylko droga. Nie do końca się zgadzam z takim podejściem, dla mnie ważny jest również (a może przede wszystkim) cel. Ale droga do osiągnięcia celu też może być atrakcyjna i pełna przygód, więc faktycznie może stanowić istotę podróży. Można sobie zadać pytanie, co jest bardziej atrakcyjne albo co jest lepsze: polecieć czarterem do Cancun i cieszyć się od razu plażą, czy też odbyć wcześniej męczącą, tygodniową podróż przed dotarciem do Meksyku? No cóż, każdemu według potrzeb, odpowiadam sobie.
Dla mnie był to jeden z najfajniejszych trampingów, właśnie nie tylko ze względu na atrakcje Meksyku (a przecież było ich niemało!), ale i skomplikowaną logistykę całości: odbyliśmy 9 lotów, byliśmy w sześciu krajach. Napotkaliśmy na wszystkie pory roku. Zachwycaliśmy się wspaniałymi miastami: maleńkimi jak Chiapa de Corso i olbrzymimi jak Meksyk i Rzym. Podziwialiśmy starożytne ruiny: majańskie i azteckie, od Tulum po Teotihuacan. Zachwycaliśmy się zarówno barokowymi miastami (Merida, Valladolid i Mediolan), jak i nowoczesnymi dzielnicami w Toronto. Oczarowała nas przyroda z bajecznymi plażami (Cancun, Tulum), lasem tropikalnym (PN Lagunas de Montebello) i wysokogórską roślinnością (PN Iztaccíhuatl-Popocatépetl). W pamięci pozostaną widoki Niagary, kanionu Sumidero, wulkanu Popo. Zachwycał mnie również świat zwierzęcy: te wszystkie iguany i jaszczurki, które spotykaliśmy w Meksyku na każdym kroku, i dziesiątki gatunków ptaków. Meksyk oczarował mnie żywiołowymi tańcami na zocalo (Merida, Valladolid), podpisami indiańskich artystów (Teotihuacan i Mexico City) i karnawałową atmosferą w Tulum. Może nie w pełni poznaliśmy meksykańską kuchnię, ale posmakowaliśmy miejscowego jedzonka: od wielu rodzajów tacos po różnorodne sosy: tabasco, salsa i mole. Wiem także, jak smakują meksykańskie mrówki!
Wyjazd dla mnie bardzo udany. Dla Cecile, mam nadzieję, również, choć być może męczący. Naprawdę długich przyjazdów było zaledwie kilka, skróciliśmy nasze "męczarnie", kupując na miejscu bilet z Tuxla-Gutierres do Mexico City. Noclegi wypadały w hotelikach i guesthousach, zawsze mieliśmy do dyspozycji dwuosobowy pokój, często z klimą. Dwie noce spędziliśmy na pokładzie samolotu i dwie w autobusie. Pod względem finansowym wyjazd nie był makabrycznie drogi: wydaliśmy w sumie po 4500 zł. Był to mój trzeci wyjazd z Cecile i mam nadzieję, że jeszcze razem gdzieś pojedziemy. Na razie za trzy tygodnie wybieram się w kolejną podróż – tym razem solową. Przede mną Zatoka Perska!