Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13]
Żegnam się z Sumanem | Jadę na lotnisko | Kończy sie tramping po Arabii Saudyjskiej
Znowu zmarzłem w nocy. Ten facet jest jednak jakiś nienormalny. Nie chodzi mi o to, że śpi przy włączonej klimatyzacji, która hałasuje, a w pokoju jest 15 stopni, ale o to, że zaprasza kogoś na Couchsurfing, a potem ma w nosie, czy komuś jest dobrze i czy jest czysto. Wczoraj wyszorowałem mu pół łazienki, mam nadzieję, że zrozumiał moje stanowisko w tej kwestii. Bo dla mnie to jest skrajnie niepoważne, żeby tak nie przygotować mieszkania do wizyty kogoś. Być może jakiemuś Banglijczykowi czy kumplowi z Pakistanu, ten syf by nie przeszkadzał. No, ja też wytrzymam ten syf, ale po prostu chodzi o jego podejście do gości. Raz będzie to ktoś niewymagający, a raz ktoś, kto nie akceptuje takiego brudu, a przede wszystkim spania w jednym łóżku.
Budzę się o 8:00 i tak długo hałasuję w łazience, aż facet w końcu się zbudzi. Pyta, kiedy jadę.
– Teraz, rano.
– Okay – kwituje krótko i idzie do łazienki.
Widzę, że Suman nie ma żadnych planów związanych ze mną na dzisiaj. To przypomina mi moją wizytę u hosta w Kuwejcie, który na pożegnanie nawet nie wstał z kanapy.
O 9:00 jestem spakowany, Banglijczyk wciąż siedzi w łazience, myje się, szoruje. Widzę, że facet w ogóle nie zastanawia się, czy się spieszę, czy nie spieszę, po prostu ma swojego gościa w nosie. Ale wydaje się, że Banglijczycy, podobnie jak Hindusi, żyją w zupełnie innym świecie. Inny tok myślenia, inne widzenie spraw. O 9:35 wychodzi z łazienki. Ja z plecakami i przygotowanymi giftami stoję w przedpokoju. On wraca do pokoju, bierze krem i starannie smaruje swój tors. Potem wychodzi na chwilę do innego pokoju, gdzie, jak widzę, znajduje się jakaś zamrażarka, piętrzą się pod sufit pudła i kartony. Mieszkanie z tymi stosami ciuchów, jajkami w przedpokoju i zgrzewkami z herbatą wygląda jak pokój w akademiku. Ale mój host jest przecież biznesmenem! Mieszka z młodszym kuzynem, mógłby przecież powiedzieć kuzynowi: "Ogarnij dom trochę, posprzątaj. Ja mam biznes, nie mam czasu, ale ty możesz". Najwyraźniej nie dostrzega tego wszystkiego. Wspominam wizytę u tej dziewczyny, która wraz ze swym chłopakiem mieszkała w slamsie w Hondurasie. Tam również był syf i bałagan, ale przecież to byli biedni ludzie, którzy ledwo co radzili sobie. A tu jest biznesmen, który ma firmę czy dwie firmy.
Dziękuję Sumanowi za gościnę. Na pożegnanie daję mu dwie pamiątki: figurkę smoka wawelskiego oraz cepeliowskie pudełko z napisem "Polska".
– To dla pamięci – mówię i streszczam mu legendę o smoku wawelskim.
Na zewnątrz słoneczny dzień. Chociaż piątek, na ulicy zwykły ruch. Ruszam szybkim krokiem w stronę centrum, przechodzę może dwa lub trzy kilometry i dochodzę do głównej ulicy King Fahd Rd. Zatrzymuje się jakiś gość, pytam o przejazd na lotnisko.
– 100 riali – mówi staruszek z olbrzymią, siwą brodą.
Ja proponuję 60, staje na 80, bardziej nie ustąpię. Wsiadam i jedziemy prosto na lotnisko. To rozwiązuje mój problem dotarcia na lotnisko dosyć kosztownie, bo niemal za 100 złotych, ale naprawdę mam już dość użerania się. Saudyjczyk niewiele mówi po angielsku, ale przejazd jest szybki i wygodny.
Opuszczam Arabię Saudyjską nieco zestresowany, wciąż mam przed oczami wizję zatrzymania mnie na lotnisku przez policję i doprowadzenie na jakiś posterunek. Zanim bym wytłumaczył sytuację z tym naciągaczem, który mnie wiózł z lotniska dwa dni temu, mój samolot dawno by odleciał.
No, dobrze, jestem już na lotnisku. Przeżywam chwilę stresu, pobierając kartę pokładową. Facet, który mnie zaczął mnie obsługiwać, odchodzi na bok i gdzieś dzwoni. Panienka, która przejęła sprawdzanie mojego paszportu, co chwilę spogląda na komórkę, którą położyła przed sobą, bezskutecznie próbuje wybrać jakiś numer. "Dzwonią po policję” – przechodzi mi przez myśl.
– Any problem? – pytam, nie mogąc już znieść przedłużającego się napięcia.
– No, no problem – mówi Saudyjczyk, a dziewczyna oddaje mi paszport wraz z kartą pokładową.
Przede mną jeszcze odprawa paszportowa i bezpieczeństwa. Ale wcześniej muszę sprzedać niepotrzebne mi już riale. Znów muszę odczekać, aż kantorowcy skończą się modlić i wymieniam 263 SAR na 65 EUR. Nie mam jeszcze żadnej pamiątki z tego kraju, mam nadzieję, że coś tu znajdę, choćby breloczek. W strefie wolnocłowej za ostatnie drobne kupuję niewielkie drewniane pudełko z zapachem róży i geranium. Przy okazji stwierdzam, że lotnisko w Rijadzie jest zbudowane z rozmachem i można powiedzieć przepychem. Uwagę zwraca duża fontanna w holu otoczona kwietnikami.
Siadam w pustej części terminalu, mam sporo czasu do odlotu o 15:45. W końcu czuję odprężenie, za parę godzin będę w Europie. Jestem zmęczony tą potrzebą czujności tutaj, że trzeba uważać na różne organizacyjne sprawy. Nie chodzi mi o zagrożenie bezpieczeństwa z powodu przestępczości, ale konieczność liczenia się z różnymi sprawami logistycznymi, z hostem, z autostopem, z dojazdami. Te wszystkie sprawy były dla mnie tutaj obciążające, ale tak jest zawsze. Stojąc później w kolejce do bramki, zauważam sporo Ukraińców w wieku 25-35 lat. Myślę, że mieli tu udane wakacje.
Dość długo stoimy na płycie lotniska. Mam nadzieję, że nie z mojego powodu 😉.
– Przepraszamy za opóźnienie, kontrolerzy zapomnieli o naszym samolocie – wyjaśnia przez głośniki kapitan.
Tym razem lecimy nad Zatoką Perską. Z okna widzę kuwejcką wyspę Failaka, z którą mam związane ciekawe wspomnienia. Dalsza trasa prowadzi nad Irakiem, próbuję rozpoznać wielkie miasta przesuwające się powoli pode mną (trasa przebiega nad Irbilem). Później z przyjemnością oglądam pokryte śniegiem góry w Turcji.
Na lotnisku im. Ferenca Lista w Budapeszcie lądujemy z godzinnym opóźnieniem. Zupełnie mi to nie przeszkadza, krótsze będzie oczekiwanie na nocny autobus do Polski. Tu również odnotowuję obecność wielu osób z Ukrainy.