Kornel: moje podróże - Strona startowa

Dzień: [0] [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11]


Regetów – Hala Łabowska

czwartek, 7 V 2009


Potwór | Dobrze mi się wędruje | Ginące znaki | Renata | Półmetek GSB | Miłe przyjęcie na Hali Łabowskiej


Regetów 5:30 – Kozie Żebro 6:40 – Hańczowa 8:00 – Ropki 9:30 – Izby – Mochnaczka Niżna 13:20-13:45 – Huzary 15:00 – Krynica 15:45 – Jaworzyna Krynicka 18:00 – Runek – Hala Łabowska 20:30 Salamandra

Żegnam się z miłą gospodynią i ruszam w drogę. Na śniadanie Kozie Żebro (853 m n.p.m.), którego nie chciałem skosztować wczoraj wieczorem. Podejście na szczyt jest rzeczywiście ostre, tak jak wcześniej czytałem. 350 metrów w górę na odcinku półtora kilometra. Dalej już wygodnie: płasko po grzbiecie a następnie łagodnie w dół.

Zbiegam ścieżką w bukowym lesie. I nagle dostrzegam na drodze potwora. Siedział na kamieniu, wśród brązowych zeschniętych liści. To cud, że go wypatrzyłem, jego żółto-czarne maskujące kolory stanowią niezły kamuflaż. Zrzucam plecak i zaczynam sesję fotograficzną. Salamandra leniwie rusza, błyskam jej fleszem po oczach. Jest tak zabawnie nieporadna. Misiowata. Jakie to przeciwieństwo jaszczurki zwinki. Powoli pełznie do swojej kryjówki wyginając na boki tłusty brzuch. Kilkaset metrów dalej spotykam kolejną salamandrę a potem następną i następną! Chyba sobie gody urządzają nad tym strumykiem. Kręcę krótkie filmiki. Hańczowa

Dobrze mi się wędruje przez Beskid Niski. Dziś przekroczę półmetek GSB w Krynicy. So far so good. Pięć i pół dnia od startu w Wołosatem. Myślę, że przejdę szlak poniżej 14 dni, które sobie początkowo wyznaczyłem. Bo tego, że w ogóle przejdę – jestem pewien. Przede wszystkim jestem optymistycznie nastawiony, widzę, że cel jest realny a ja nie jestem aż tak bardzo zmęczony.

W Hańczowej odszukuję sklepik w domu naprzeciw szkoły, dogadzam sobie ciastkami. Teraz nieutwardzoną drogą poprowadzoną przez zbocze Dzielca idę do Ropek. Znów trochę zamieszana ze znakami, szlak porzuca bowiem rzeczkę Ropkę i biegnie powyżej nową drogą. W Ropkach – to właściwie tylko kilka domów na rozwidleniu dolin – kolejna strzałka "Izby 1:15 h". Mi jednak ten odcinek zajmuje znacznie więcej czasu. Najpierw polna droga wiedzie mnie ponad malowniczą dolinę. Robię krótki postój, odpoczywam. W nieodległym lesie przeżywam chwilę zdezorientowania. Szlak doprowadza mnie na skrzyżowanie leśnych autostrad i znika. Nowa, szutrowa droga przebiega prostopadle do szlaku, do niej dochodzi kilka rozgałęzień idących w górę (na północny zachód). Stalowe, nowiutki barierki ochronne lśnią w słońcu. Którą drogę wybrać? Lapidarna relacja Piotra Kłosowicza wspomina o tej drodze, ale nie daje odpowiedzi. Penetruję okolicę, ostatecznie idę na prawo (na północ). Pół kilometra dalej odnajdują się znaki. Kilka zakrętów i droga przekracza grzbiet Zielonej Lipki. Szybkim krokiem schodzę do Izb.

To jednak nie koniec moich stresów. Albowiem szlak prowadzi nad rzeczkę Białą i znów ginie. Trudno się kogokolwiek zapytać – wieś znajduje się w górze doliny. Zgodnie z mapą przekraczam rzeczkę (w okolicy krzyża) i bez znaków podchodzę łąką na wzgórze. Tu, w rzadkim lasku odnajdują się stare znaki. Kilkaset metrów dalej zaczyna się zejście do Banicy. Nad Mochanczką

Nad potokiem dostrzegam dziewczynę z dużym plecakiem. Idzie niespiesznie i fotografuje wszystkie atrakcje. A to drewnianą kładkę, a to krowę.
– Hej, hej! Poczekaj! – wołam.
Renata z Chełma idzie do Krynicy czerwonym szlakiem od tygodnia. Wyruszyła z Komańczy, czasem robi wypady do sąsiadujących ze szlakiem miejscowości.
– Ale zawsze wracam do czerwonego szlaku tam, gdzie przerwałam wędrówkę – wyjaśnia.
Idziemy razem polami rozmawiając o swych przeżyciach na szlaku. Tak się zagadujemy, że zbaczamy z niego i musimy zawrócić kawałek szosą.
– Słuchaj! Ja mogę opowiadać, ale nie licz na mnie, że będę przewodnikiem. – śmieję się – Musisz pilnować szlaku!
Przyjemniej się idzie razem. Dziewczyna dużo fotografuje, ma ciężką lustrzankę i w ogóle ciężki plecak. Ale nie spieszy się. Śpi u ludzi, najtaniej w stadninie w Hańczowej za 10 zł, najdrożej w Puławach (PTTK) za 35 zł.
– Dziś widziałem kilka salamander pod Hańczową – chwalę się.
– A ja dwa wilki pod Kątami.
No... zastrzeliła mnie. Była to para wilków, wilk-samiec starał się odciągnąć uwagę od samicy. Ponoć gdzieś w krzakach słychać było popiskiwanie szczeniąt. Szczerze jej zazdroszczę tego spotkania.

Przechodzimy przez grzbiet Mizarnego (770 m n.p.m.) i oto przed nami ukazuje się wspaniała panorama Beskidu Sądeckiego. Widać już Jaworzynę Krynicką z masztem, na lewo Huzary, a w dole rozsiadła się Mochnaczka. Ładnie tu.
Mija nas dwóch rowerzystów górskich mozolnie pedałujących pod górę. Zabawnie wyglądają w swych opiętych ubrankach z lycry. Nie znam się na użyteczności takich strojów, zwłaszcza podczas jazdy z prędkością 5 km/h. Może uważają się za bardziej sexy?
Kopuły cerkwi w Mochnaczce lśnią w słońcu. Świątynia otoczona jest kilkoma drzewami a u jej stóp rozłożył się niewielki cmentarz. I znów skomentuję: pięknie to wygląda. Robię małe zakupy i tuż za wsią decydujemy się na krótki odpoczynek i jedzonko. Dostaję kanapkę, częstuję Renatę jabłkami.
– Mam paprykarz szczeciński, dam ci go. – mówi – Ja już kończę wycieczkę, tobie się przyda.
Ach, paprykarz! Sztandarowy produkt późnego PRL-u. Hit eksportowy i podstawa wyżywienia turysty na obczyźnie. Ileż ja się go najadłem.
– Nie, nie. Naprawdę nie trzeba, dziękuję – próbuję się wykręcić.
Mochanczka

Idziemy na Huzary (866 m n.p.m.). Tu, w okolicy Krynicy, spotykamy więcej osób. Grupki zażywnych kuracjuszek trekują na szczyt. Wyposażone w kijki badają ich czubkami teren przed sobą. Mam z Renatą podobne zdanie na temat takiego wykorzystania kijków.
– A niech robią, co chcą – kwitujemy.
Krynica. To umowny półmetek Głównego Szlaku Beskidzkiego. Rozstajemy się życząc sobie powodzenia. Dziewczyna idzie na PKS, ja do apteki po zapas prestoplastra. Nie ma jeszcze szesnastej, chciałbym dziś dojść na Halę Łabowską.
O 17:30 jestem przy Diabelskim Kamieniu. Zaglądam do schroniska na Jaworzynie Krynickiej. Zero turystów, w kuchni żywego ducha.
– 45 zł za nocleg? Hm, chyba nie macie zbyt wielu chętnych – mówię do kierownika, który zszedł z piętra.
– To prawda. Nie ma ruchu. Ale wygląda pan na takiego, co dojdzie do Wierchomli lub na Łabowską.

Runek. Tablica reklamowa zachęca do noclegu w bacówce nad Wierchomlą. To tylko 40 minut stąd. Natomiast na Halę Łabowską... 2 h 15 min! Ciekawe... Diabelski Kamień

Idę dalej. Mój cień się wydłuża. Jestem wielki ;-) Słońce zbliża się do horyzontu, oświetla ścianę lasu powyżej ścieżki biegnącej wśród borówek. Już niedaleko, jeszcze jeden lasek, jeszcze kilkaset metrów i jestem przy schronisku na Hali Łabowskiej. Widzę w oddali kogoś przygotowującego ognisko przed budynkiem, witam się i wchodzę do wnętrza. Uff, to był długi dzień!
Ku mojemu zaskoczeniu i tu pustki. Oprócz mnie oraz dziewczyny i faceta tu pracujących w schronisku nocować będzie ledwie dwóch ich znajomych. Ale zanim się położę – muszę się ogrzać. W schronisku chwilowo brak prądu, dostaję gratisowy wrzątek i świeczkę na stół. Dziewczę proponuje mi skorzystanie ze służbowej łazienki z ciepłą wodą.
– Dziękuję, wystarczy mi miska z gorącą wodą.
O jak dobrze! Zanurzam zmęczone, zziębnięte stopy w gorącej wodzie. Za chwilę zdejmę kurtkę, coś zjem. Na razie trwam w błogostanie z miską pod stołem. Popijam kawę. Jest dobrze.
– Może szarlotkę? Na koszt firmy. – dziewczyna wychyla się z okienka – Sama dziś upiekłam. Polecam.
Mmm... dziękuję. To bardzo miłe. A ciasto rzeczywiście smaczne. Wpisuję się jeszcze do księgi pamiątkowej i wdrapuję się na pięterko.

Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej