Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22]
Bakcyl podrózniczy | Noc w Barcelonie
Fragmenty pisane kursywą pochodzą od Kamili.
Mijają dwa tygodnie od powrotu z trampingu i w trakcie oglądania zdjęć dochodzi do mnie świadomość jak wiele rzeczy zdążyło mi już umknąć z pamięci. Zbiór cudnych chwil jest tak ogromny, tempo przemieszczania, oglądania, odczuwania tak szybkie, że nie sposób zapamiętać wszystkiego.
Po podróży do Peru stwierdziłam, że połknęłam bakcyla na eksplorację terenów Mezoameryki. Piotr, z którym odbyłam tamtą podróż napisał maila z zapytaniem, czy miałabym chęć pojechać do Sudanu. Zważywszy na to, że – po pierwsze – w Sudanie Płd. trwała właśnie wojna domowa, a po drugie – nie planowałam wówczas nawet wyskoku na bałtycką plażę, odmówiłam. Kolejna wiadomość to lot do Australii – tu było gorzej z czasem a koszty przeważyły szalę na "nie".
Na kolejną wiadomość: "To dokąd?!" odpowiedziałam: "Może Ameryka Środkowa...?"
Po kilku dniach otrzymałam propozycję nie do odrzucenia:
IBERIA
W-wa – Gwatemala
Kostaryka – W-wa
Chwilowo przygasły płomień podróżniczy (z przyczyn finansowo-zawodowych) dostał tlenu...
Odpisałam: „Bukuj”.
Zwrotka: „Kupione, pakuj się”.
Czas nieubłagalnie płynął a przygotowań do wyjazdu nie było. Najistotniejsza rzecz, jaką był przewodnik, dotarła dosłownie dzień przed wylotem. Gdy wyjmowałam plecak z szafy, w głowie tkwiło tylko jedno określenie moich poczynań: wariactwo – pół roku od wyprawy do Peru trwającej miesiąc zostawiam pracę i lecę na kolejne tygodnie laby.
Z Chopina startujemy o 16:55 i o 20:00 jesteśmy w Barcelonie. Kolejny etap męczy nas najbardziej – całonocne czekanie na lotnisku. Pijąc kawę w zamykanej o 22:00 kawiarence lotniskowej zastanawiamy się, dlaczego właściwie nie poszukaliśmy tu jakiegoś noclegu. Z pewną obawą krążymy po terminalu szukając miejscówki na spędzenie 10 godzin. Okazuje się, że nie jesteśmy sami. W niedługim czasie zbiera się całkiem okazała grupa osób, która, po wylegitymowaniu przez obsługę lotniska, zapada w sen. Niestety ja do nich nie należę, kręcąc się w kółko przez resztę nocy przyczyniam się do ścierania płytek podłogowych 😉.
Z Barcelony o 8:50 błyskawicznie (tak mi się wydawało w porównaniu do całonocnego dreptania po kilku metrach kwadratowych) dostajemy się do Madrytu, skąd po godzinie wsiadamy do docelowego Boeinga 767, który przewiezie nas do Gwatelamali.