Dzień: [1-2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16-17]
Witaj Karelio! | Smutna rzeczywistość | Miłe chwile w zapowiedniku Kiwacz | Wieczór w hotelu
Witaj Karelio! pociąg zatrzymuje się na stacji Kondopoga. Rozpościerające się przed nami jezioro kusi. Przeskakujemy przez stojący na sąsiednim torze pociąg z platformami na kontenery – przy tej okazji rozrywam w kilku miejscach swój archaiczny plecak – i rozkładamy się na "plaży". Śmiałkowie, którym nie przeszkadza warstewka olejów napędowych pokrywających wodę, wskakują do jeziora. Przemek załatwia nocleg. Taksówkami zajeżdżamy pod renomowany ;-) hotel "Kiwacz" (mapka). Przyjazd ostatniej taksówki z Anią, Kubą, Magdą i Sławą opóźnia się. Niedoinformowany kierowca wziął ich do... miejscowości Kiwacz, kilkadziesiąt kilometrów dalej. Jego strata – mógł się uczyć japońskiego, pewno by się dogadali. Dwuosobowe pokoiki są skromne i mają klimat lat 70., ale są w miarę czyste. Nieparzysta liczbebność naszej grupy sprawia, że dostaję dwukrotnie więcej miejsca niż inni ;-)
Sama Kondopoga jest nieciekawym miastem pełnym zdewastowanych budynków z lat 60. Wszędzie napotyka się ślady dawnej "świetności" – pozamykane domy kultury, kinoteatry. Wiele budynków stoi pustych, ludzie pewno uciekają stąd w poszukiwaniu pracy i lżejszego życia. Dawno tu nie inwestowano. Sympatyczne skojarzenie z "różowym miastem" – Marakeszem nadaje różowo-wrzosowy kolor większości budynków. Podwórka z suszącym się praniem, okna bez firanek, szczaw i cebula na rabatkach... Smutne to. To karelska bieda. Właśnie uświadomiłem sobie, że równie zaniedbane i zniszczone domy, śmieci i brud w Maroku czy w Syrii nie były przeze mnie odbierane aż tak negatywnie. Ciekawe, skąd się bierze to różne traktowanie krajów?
Siedzę teraz na pniu i wpatruję się w podwójną kaskadę wodospadu Kiwacz. Słońce kryje się za wzgórzami sprawiając, że koryto rzeki jest pogrążone w głębokim cieniu. Wokół tajga. Spieniona woda spada z ledwie kilkumetrowej wysokości i wyrównuje swój bieg, lecz jest to tylko preludium do tego, co się dzieje poniżej: wzmocniona wpadającym tu potokiem woda pieni się w okrągłym kotle. Ten drugi większy wodospad też nie ma imponujących rozmiarów, jednak podoba mi się ten zakątek. Po okolicznych skałkach myszkują ludzie szukając co lepszych miejsc do zrobienia pamiątkowego zdjęcia. Warto było tu przyjechać – 20 minutowa przejażdżka taksówkami pędzącymi wygodną drogą z prędkością 120 km/h zakończyła się właśnie tu – przy ponoć drugim co do wielkości w Europie wodospadzie nizinnym.
Zostałem przyłapany na pisaniu dziennika. Kaśka pyta mnie, czy opiszę wodospad słowami "szszsz"? Ech, gdybym ja umiał pisać tak, jak Sylwia... Nie, nie potrafię. Ale też "szszsz" to nie szczyt mojej ekspresji...
Odwiedzam miejscowe muzeum, skromne dwie salki, dziewczyna udostępnia je specjalnie dla mnie. Wypchane zwierzaki, gniazda, trochę zbiorów entomologicznych. Któż by przypuszczał, że w tym zapowiedniku można znaleźć 722 gatunki owadów! Każet'sja szto tol'ko ja zaintieriesowan etim muziejem... Dostaję na pamiątkę dwa kalendarzyki. Grupa zbiera się do odjazdu, pakują się do taksówek, czas więc na zakup pamiątki. To działa niezawodnie. Straganiarka widząc, że grupa już nic nie kupi zgadza się na moją cenę. Zabieram ze sobą ozdobne pudełko z kory brzozowej z motywem cerkwi w Kiżi.
Po powrocie okazuje się, że w hotelu nie ma światła (nic to, mam świeczkę), prądu (nic to mam palnik i butlę) i wody (nic to, poleciałem po mineralną). Z braku innego zajęcia zabrałem się za naprawianie uszkodzonego plecaka. Nudzę się jak mops, na szczęście w krytycznej chwili przychodzi Michał i zaprasza wszystkich do pokoju 320. Przystępujemy do picia. Arek, rozlewający wódkę do jedynego kieliszka nad wyraz często decyduje o mojej kolejności. No, gdyby jeszcze usiłował upić dziewczynę, ale mnie? Trzy stakancziki, wystarczy. Opowiadamy, rozmawiamy, a nawet ktoś usiłuje pośpiewać. Sympatyczny czas.